! Mam do was prośbę - jeśli przeczytacie
ten rozdział i nie macie czasu go skomentować kliknijcie chociaż na dole w
"reakcjach" PRZECZYTANE, żebym wiedziała, że ktoś faktycznie czyta
tego bloga. z góry dzięki. :)*
*( - Dziękuję
Ci jeszcze raz, to był wspaniały dzień. Nawet mi się nie śniło, że
właśnie tak spędzimy dzisiejszy dzień. – Estella odezwała się do Zayna, gdy
szli w kierunku hostelu. Wokół dawno już panował mrok, niebo nad nimi
było bezchmurne, Księżyc w pełni i niezliczona ilość gwiazd z góry przyglądały
się Ziemi.
Zayn spojrzał w niebo i odparł:
- To ja Ci dziękuję. Gdyby nie wy,
ten dzień nie wyglądałby tak jak wyglądał. Poza tym bez przesady,
jesteśmy tylko zwykłymi ludźmi, takimi jak wszyscy inni chodzący po tej
planecie. Niczym się nie różnimy od naszych fanów, nie ma w nas nic
nadzwyczajnego. Powiedziałbym nawet więcej, to nasi fani wielokrotnie nas
przebijają w wielu dziedzinach. Wiesz, nie przeczę, to bardzo miłe mieć
tylu ludzi, którzy cię wspierają na każdym kroku itd., ale to nie czyni nas
lepszymi od innych. Zresztą, co ja ci jakieś wywody robię, przecież ty to na
pewno wiesz. Tak więc, jeśli ktoś w tym towarzystwie ‘ocieka’ zajebistością to
na pewno jest to wasza czwórka.
- A ty znowu to samo... - odparła
zmieszana przypływem komplementów z ust Zayna.
- Nie, to Ty znowu to samo. -
chłopak niezmiennie trzymał się przy swoim. – Spójrz, widzisz te tysiące
migoczących punktów? – zapytał wskazując ręką na niebo i czekając na jej
reakcję. W odpowiedzi powoli kiwnęła głową.
- Nie pragnij być gwiazdą,
bo miliony ich na niebie jaśnieje. Pragnij być Słońcem, bo jako
jedyne w centrum widnieje. Chłopak chciał chyba jeszcze coś
powiedzieć, ale przerwał mu głos Liama wołającego, żeby dołączyli do nich.
- Idziemy.
- krzyknęli chórem.
- To co prawda nie do końca tyczy
się tego co powiedziałem przed chwilą, ale wierzę, że wiesz co mam na myśli. –
dodał pośpiesznie, gdy dołączyli do reszty towarzystwa. - Zapamiętasz jak jest,
Essie? - zapytał po chwili przerwy. Estella przed odpowiedzią posłała mu
uśmiech. Cóż, jego słowa wywarły na niej spore wrażenie. Jej głowę wypełniała
jedna myśl: ‘nie był jak inne gwiazdy, którym uderzyła sodówka do głowy, był
prawdziwy’. Dla dziewczyny ten fakt, był oczywisty, ale to co powiedział przed
chwilą tylko utwierdziło ją w tym przekonaniu. Chwyciła go za ramię i
odparła:
- Oczywiście, ale ty mi obiecaj, że
się nie zmienisz... Pomimo wszystko i bez względu na wszystko.
- Słowo harcerza. - opowiedział
pogodnym tonem. )
* poprawiony frag. 5 rozdziału
*trzy miesiące później*
Dzisiejszego poranka obudziły mnie
dźwięki programu porannego docierające z salonu, gdzie telewizję oglądała moja
mama. Po paru minutach podniosłam się leniwie z łóżka, zabrałam z szafy ubrania
na zmianę i powędrowałam do łazienki witając się przy okazji z moją rodzinką. Spojrzałam
na swoje odbicie i od razu wywnioskowałam, że zdecydowanie za mało spałam
minionej nocy. Resztki rozmazanego od płaczu tuszu była rozmazana wokół moich oczu,
twarz była blada, a oczy opuchnięte, aż było widać pojedyncze żyłki. Gdyby
pomyśleć nie było to w sumie bez powodu, ostatnie dni wywarły na mnie ogromne
wrażenie, niekoniecznie pozytywne. Nie chciałam robić z siebie jakiejś
depresantki, aczkolwiek po części nią byłam. Aby dłużej już nie patrzeć na taką
siebie zażyłam prysznicu, który tak desperacko pragnęłam, by zmył wszystkie te
złe rzeczy, negatywne wspomnienia i żale. Byłam w tym momencie naiwna jak
trzylatek wierząc w to, ale szczerze chciałam w to wierzyć, trwać w tym
chociażby zapomnieniu skoro już nie można cofnąć czasu… Może to i dobrze, że to
niemożliwe, teraz bynajmniej mam świadomość swoich błędów i jestem pewna, że
pewnych rzeczy nie powtórzę już kolejny raz.
Człowiek uczy się na błędach - to
powiedzenie dobijało mnie dziś, aż za bardzo. Gdy wyszłam z pod prysznica,
ubrałam się i chwyciłam żel do mycia, nałożyłam go na swoją twarz, następnie
zmyłam z rzęs pozostałości tuszu. Na koniec wklepałam trochę podkładu i
wytuszowałam rzęsy. Tak mniej więcej ogarnięta przystąpiłam do śniadania, było
już po dziesiątej, więc jadłam sama, bo domownicy dawno już odbyli pierwszy
posiłek. Otworzyłam lodówkę i po krótkim namyśle sięgnęłam po sałatkę warzywną,
na nic więcej nie miałam ochoty, równie dobrze mogłabym nic nie jeść. Zrobiłam
sobie jeszcze herbatę i usiadłam do stołu.
Wczorajszego wieczoru były imieniny
starszej siostry Zoey, ale ja nie miałam nastoju na imprezę. Imieninową imprezę
Oli zastąpiłam sobie jednoosobowym, melancholijnym ‘hardparty’ w moim pokoju.
Pogooglowałam po necie w celu znalezienia jakiegoś ciekawego filmu. Udało
mi się znaleźć brytyjską produkcję pt. "Wielkie nadzieje".
Wyczytałam, że jest ona na podstawie książki Charlsa Dickensa o tym samym
tytule, streszczenie i sceneria bardzo zachęciła mnie do obejrzenia tego filmu,
więc też to uczyniłam...
„Kłamstwo zawsze jest kłamstwem. Jakkolwiek się rodzi,
tak czy inaczej, nie powinno się rodzić w ogóle.”
„Takie nowe dla niego, a takie stare dla mnie, takie
dziwne dla niego, takie powszednie dla mnie. Takie smutne dla nas obojga...”
„Bóg wie, że nie należy nigdy wstydzić się własnych łez. Są one jak deszcz obmywający pył, który zalega nasze stwardniałe serca.”
"Zobaczyć osobę, którą się kocha, choćby na krótko, jest już szczęściem."
„Nie ma większego oszusta niż ten, kto oszukuje sam siebie.”
"Życie składa się z takiego łańcucha złączonych ze sobą rozstań."
"Każda chwila ma swój niepowtarzalny charakter, barwa dnia, smak dzieciństwa, chłód wody na spieczonych słońcem nogach. Czasem woda bywa żółta, czasem czerwona, ale to jaka pozostanie w naszej pamięci zależy od dnia."
Siedziałam tak w kuchni jedząc
śniadanie, jednocześnie wspominając wczorajszy film. W mojej głowie nadal
plątały się dialogi pochodzące z niego. To
było wspaniałe cofnąć się tak w czasie do dziewiętnastowiecznej Anglii, móc
poczuć się jakbym żyła w tych czasach. I mimo, że film ten w wielu momentach
wywoływał u mnie łzy to była to doskonała odskocznia od ponurej rzeczywistości.
Najgorsze, a zarazem najlepsze w nim była prawda, niejednokrotnie przerażająca
prawda o ludzkim życiu i sensie tegoż życia zwanym miłością... Szkoda tylko, że
tak mało osób wie, że to co jest naszym sensem życia jednocześnie jest jego
niszczycielem. Tak wiem, to brzmi strasznie. Wiem również, że jestem świadoma
tego co mówię i robię. Dawniej nie, ale teraz tak. Dwa miesiące temu nie byłam
jeszcze w tak tragicznym stanie jak teraz, było całkiem dobrze, jeszcze to
spotkanie z One Direction, życie wydawało się niemal pięknym snem. A jednak, po
koncercie zaczęło się walić naprawdę. Do maja miałam jeszcze jakąś szczątkową
nadzieję, ale gdy dowiedziałam się, że moja "miłość" wyjeżdża z
miasta pogrążyłam się w totalnej rozpaczy…
Czym jest piękno?
- Niszczycielem.
Czym jest szczęście?
- Niszczycielem.
Czym jest szczęście?
-Oszustwem.
Czym jest miłość?
Czym jest miłość?
- Śmiercią.
Wspominałam dialog Pipa i Estelli z
bólem w sercu. Byłam zła, wręcz rozgoryczona tym jakimi prawami rządzi się
ludzki los. Jak to możliwe, że to co daje nam życie przyczynia się do naszej
śmierci? Niestety nie znałam odpowiedzi na to pytanie...
"Ona Cię zrani.. A ty nadal będziesz się o nią zabiegał."
"Ona Cię zrani.. A ty nadal będziesz się o nią zabiegał."
Te słowa zabolały mnie chyba najbardziej... Dlaczego?
Bo była to prawda, a prawda zawsze najbardziej boli, zresztą to wiadome. W tej
chwili chyba jedyne co potrzebowałam to kogoś kto, by mi wymazał moje
wspomnienia. Tak wiem, że dzięki temu nie popełnię już dwa razy tego samego
błędu, ale to za bardzo boli. Chyba za bardzo się nad sobą rozżalam, przecież
to nawet nie był prawdziwy związek. Taa, na samą myśl o tym mam ochotę po raz
kolejny utopić się w rzece łez. Ale tego nie zrobię. On nie jest tego warty…
Pamiętam moją euforie kiedy go pierwszy raz poznałam,
kiedy ‘wyszło’ w rozmowie z moją "przyjaciółką", że to dobrzy
znajomi, na dodatek, że rzekomo to jej eks, i ten ton z jakim mi to mówiła,
jakby chciała wzbudzić we mnie zazdrość. Potem gdy niechcący zobaczyłam smsa,
który do niej napisał o treści mniej więcej "To była ona? Jaka jest?
Opowiedz mi o niej." Nie ukrywam, byłam zszokowana, że o mnie
rozmawiają, w sumie to nie było jeszcze takie złe, ale czemu sam do mnie nie
zagadał tylko z nią przeprowadzał wywiad na mój temat? Chyba nigdy się tego nie
dowiem... Nareszcie nadeszła chwila kiedy poznaliśmy się oficjalnie. Było to na
balu zimowym organizowanym przez jego liceum dla wszystkich licealistów z
miasta, w tym akurat chłopiec umiał sobie poradzić i nie potrzebował pomocy
mojej "przyjaciółki", aczkolwiek nie było tak jak w jakimś
filmie, nie poszliśmy do jakiegoś zakamarku, nie całowaliśmy się, nie
wymieniliśmy się numerami telefonów.
Widywałam go jedynie przed lekcją fortepianu, bo
chodziliśmy do tej samej nauczycielki. Kilka słów tygodniowo, czasem nawet nie.
Jak dobrze, że był wtedy przy mnie Zayn na którego mogłam zawsze liczyć mimo,
że sam miał już głowę pełną pracy. Oczywiście, nie wdawałam się z rozmową z nim
w szczegóły, nie chciałam go niepotrzebnie martwić. W pewnym momencie
wydawało mi się, że może i coś z tego będzie, jednak wszystkie wizje szczęścia
jakim miałyby mnie los obdarzyć z użyciem jego osoby prysły w ułamku sekundy
pewnego późnego popołudnia na spotkaniu wszystkich uczniów naszej nauczycielki
z powodu jej jubileuszu nauczania gry na fortepianie, gdy to zapytałam o jego
dalsze plany. Ten nagle zbudził się ze snu i poczuł się do odpowiedzialności,
by mi powiedzieć, że wraz z końcem roku szkolnego wyprowadza się do Warszawy,
by tam kontynuować swoją edukację w prywatnym liceum. Szczena mi opadła...
Czułam się taka nijaka, taka bezwartościowa... Potem było już tylko gorzej. Bywało, że nie mówiliśmy sobie nawet
"cześć". Smutne, ale prawdziwe jak to mówią. Jak to tak wspominam na
przekór przypominają mi się te wesołe momenty - wspólne śmiechy, żarty i
rozmowy, które wywoływały śmiech na mojej twarzy, a potem bańka prysła. Na zakończeniu roku szkolnego nie odezwaliśmy
się do siebie nawet słowem. Ba, nawet na siebie nie spojrzeliśmy. W środku
wakacji zaprosił mnie do znajomych na fejsie. Zaakceptowałam. Był mi już
obojętny. A potem jeszcze festiwal w wakacje na którym grała jego domniemana
dziewczyna jak się domyśliłam, na dodatek moja imienniczka! Jak sobie pomyśle,
że wyznaje jej uczucie zwracając się do niej moim imieniem, aż mi się niedobrze
robi.
Może to i dobrze, że tak wyszło... Może tak właśnie
miało być... W końcu jak to mówią - nic nie dzieje się bez przyczyny... Muszę
o tym zapomnieć, o wszystkim jak najszybciej. Inaczej sama się wykończę. Nie
mogę tak dłużej już płakać nad rozlanym mlekiem, co się stało się nie odstanie…
- Estella, telefon! - tata wyrwał
mnie z moich depresyjnych myśli. Wtem powróciłam na ziemię. Od teraz żyję tylko
chwilą, nie patrzę wstecz - postanowiłam sobie w myślach.
- Już idę! - krzyknęłam tacie
podnosząc się z krzesła i kierując się w stronę przedpokoju gdzie na półce przy
szafie stał telefon domowy. - Słucham? - podniosłam słuchawkę.
- No jesteś! Nareszcie. Co się z
tobą dzieje Ell? Od momentu kiedy zadzwoniłaś do mnie, że nie przyjdziesz na
imieniny Laury twój telefon milczy jak zaklęty. - usłyszałam po drugiej stronie
zatroskany głos przyjaciółki.
- Wybacz, wczoraj wieczorem
ustawiłam wyciszenie, a dziś jeszcze nie sprawdzałam połączeń, ale spokojnie,
wszystko ok. Daję radę. - oznajmiłam, aby się uspokoiła.
- Na pewno? - zapytała nie do końca
przekonana moimi zapewnieniami.
- Wieesz, pomijając, że czasem czuję
się jakbym czytała książkę z której wyrwano parę rozdziałów i teraz nie wiem co
się dzieję w otaczającej mnie rzeczywistości to jest całkiem nieźle. - odparłam
z ironią, ale nie tak by urazić przyjaciółki.
- Estella. - to był ni krzyk, ni
spokojna mowa.
- No co? Moja wina, że chce żyć, a
nie tylko egzystować? - zapytałam prawie już ze łzami w oczach. Boże, ale ja
jestem. Chodząca żałość nad żałościami. - krytykowałam się w myślach.
- Nie o to mi chodziło, przecież
wiesz... - odparła, wyczułam w jej głosie żal.
- Wszystko jeszcze będzie dobrze,
Zoey. – wysilając się, by w moim głosie nie było słychać ani odrobiny smutku
starałam się utrzymać przyjaciółkę w tym, że jeszcze jakoś się trzymam.
- Musi być! - odparła weselszym
głosem niż wcześniej. - A tym czasem na poprawę humoru przejdziesz się ze mną
do galerii, co ty na to? – zaproponowała.
- No mogę w sumie. A co cię tam
sprowadza? - spytałam zaciekawiona nieco tajemniczym tonem przyjaciółki.
- Pamiętasz osiemnastkę Adriana,
tego trzeciej A? – kontynuowała, dalej nie pozbywając się tajemniczości.
- No coś tam pamiętam, a co?
- Więc, napisał do mnie w
ubiegły weekend i idziemy dziś razem do kina. - wydusiła wreszcie z
siebie chichocząc pod nosem.
- I ty mi dopiero mówisz? W takim
razie ja się rozłączam, daj mi 10 minut i jestem pod twoim domem. - odparłam
zdziwiona, że o dziwo chyba trochę udzielił mi się dobry humor przyjaciółki.
- Ok, to czekam. - powiedziała przed
rozłączeniem rozmowy.
Do galerii dotarłyśmy w parę minut, samochód mamy
zaparkowałam w podziemnym parkingu po czym powędrowałyśmy na podbój
sklepów. Siedziałyśmy w Galerii
dobre 3 godziny, a Zoey jeszcze nie znudziło się przymierzanie. Zaczynałam
wnioskować, że Adrian może być faktycznie jakimś przebojem w dotychczasowych
przygodach miłosnych dziewczyny skoro ta tak długo wybierała jedną bluzkę. Męki
te chodź połowicznie pomógł mi znieść Zayn, który zadzwonił do mnie w
międzyczasie. W końcu mogliśmy na spokojnie pogadać. Przez minione 2 tygodnie
nie specjalnie było to możliwe, gdyż management przyśpieszył datę premiery ich
nowej płyty i mieli strasznie napięty grafik. Umówiliśmy się wieczorem na
rozmowę na Skype co powili stawało nam się tradycją, bo rozmawialiśmy tak
bynajmniej 3 razy w tygodniu. Nie wiem jak tego dokonałam, że Zayn nadal nic
nie wie o mojej "nieszczęśliwej miłość". W sumie poznaliśmy się u jej
finału, aczkolwiek podziwiam się za to, że udało mi się mu o tym nic nie mówić.
Był co prawda moim kumplem, dobrym kumplem, ale on ma swoje problemy, więc nie
widziałam powodu, żeby jeszcze tym go zamartwiać. Teraz powinno być tylko
lepiej.
- Zoey, no chodź już. Powiedz mi,
jak długo można wybierać jedną sukienkę?
Wiesz, w innym wypadku spędziłabym z tobą tu noc, nawet dwie, ale akurat tak się składa, że dziś trochę mi się śpieszy, nie zapominałaś przypadkiem?
Wiesz, w innym wypadku spędziłabym z tobą tu noc, nawet dwie, ale akurat tak się składa, że dziś trochę mi się śpieszy, nie zapominałaś przypadkiem?
- Ah, no tak, Zayn. Zapominałam,
wybacz, już wychodzę, momencik. – krzyknęła zza drzwiczek przymierzalni.- Ok, i
jak może być? – dziewczyna obróciła się dookoła siebie ukazując w pełni
zwiewność sukienki w limonkowym kolorze.
- Doskonale, a teraz chodź.-
pośpieszałam ją.
- Lecę, pędzę szeryfie. –
zażartowała.
- Zoey, serio raz raz. Idę już po
samochód, będę czekać przy głównym wejściu do Galerii. - odparłam, a kumpela
tylko kiwnęła głową.
________________________________________________________________________
Cześć! Wybaczcie, jeśli właśnie dodałam dramę nad
dramami, oby nie, bo nie to miałam w zamyśle.
ME GUSTAAAAA
OdpowiedzUsuńa najbardziej zakończenie piątego rozdziału. chcę więceeeej :D
cóż, będę ci na bieżąco nawijać na twitterze, więc tu ograniczę moje szajbnięte teksty do minimum ^.^
GOD JOB i czekam na nexta :]
Cheers xxx
royal-life-with-one-direction.blogspot.com
wiesz już co ja sądzę ;)
OdpowiedzUsuńI Ty mi mówisz, że czujesz się jakbyś dopiero uczyła się mówić po polsku? Serio? Spójrz na swojego bloga. Zaczęłaś pisać w maju, teraz mamy grudzień. Przyjrzyj się pierwszemu rozdziałowi jaki napisałaś i temu. Widzisz różnicę? Bo ja dostrzegam ogromną zmianę, przede wszystkim w stylu, pierwsze dwa rozdziały były mdłe i nie byłam pewna, czy chcę czytać dalej, ale zmusiłam się do tego i wcale nie żałuję. To co teraz wychodzi z pod Twoich palców, to co przelewasz ze swojej głowy jest coraz lepsze i jeśli nie przestaniesz pisać to będzie tylko lepiej :) Również życzę Ci mnóstwo weny i żebyś mnie znowu zachwyciła i została przy tym stylu ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję ci za tak miłe słowa, naprawdę wiele to dla mnie znaczy. Tak,wiem, widzę różnice.Po części dlatego też ten rodział jest jaki jest,bo nie chce by moje opowiadanie było pisane tak potocznie, może nawet by powiedzieć kolowialnie.Co do zmiany stylu sama nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że gdybym się postarała to nawet pierwszy rodział napisałabym chociaż po części tak dobrze jak szósty, ale wszystko to z braku czasu,a przez to nie wystarczające dopracowanie danego rozdziału.Mam do ciebie jeszcze pytanie, napisałaś że pierwszy i drugi rozdział był mdły, a co z pozostałymi? Lepsze ,takie same? Piąty nadal taki sobie, czy na równym poziomie z szóstym? ;)
UsuńPóźniej było lepiej. Piąty był średni, ale ten szósty jest naprawdę dobry. Moim zdaniem teraz jeśli będziesz dalej pisać to będzie tylko lepiej, więc nie zostawiaj tego :)
Usuń