czwartek, 27 grudnia 2012

Rozdział 6 "Przyjaciel, prawdziwy przyjaciel"


! Mam do was prośbę - jeśli przeczytacie ten rozdział i nie macie czasu go skomentować kliknijcie chociaż na dole w "reakcjach" PRZECZYTANE, żebym wiedziała, że ktoś faktycznie czyta tego bloga. z góry dzięki.  :)*

*(         - Dziękuję Ci jeszcze raz,  to był wspaniały dzień. Nawet mi się nie śniło, że właśnie tak spędzimy dzisiejszy dzień. – Estella odezwała się do Zayna, gdy szli w kierunku hostelu.  Wokół dawno już panował mrok, niebo nad nimi było bezchmurne, Księżyc w pełni  i niezliczona ilość gwiazd z góry przyglądały się Ziemi.
Zayn spojrzał w niebo i odparł:
- To ja Ci dziękuję. Gdyby nie wy,  ten dzień nie wyglądałby tak jak wyglądał. Poza tym bez przesady, jesteśmy tylko zwykłymi ludźmi, takimi jak wszyscy inni chodzący po tej planecie. Niczym się nie różnimy od naszych fanów,  nie ma w nas nic nadzwyczajnego. Powiedziałbym nawet więcej, to nasi fani wielokrotnie nas przebijają w wielu dziedzinach. Wiesz, nie przeczę,  to bardzo miłe mieć tylu ludzi, którzy cię wspierają na każdym kroku itd., ale to nie czyni nas lepszymi od innych. Zresztą, co ja ci jakieś wywody robię, przecież ty to na pewno wiesz. Tak więc, jeśli ktoś w tym towarzystwie ‘ocieka’ zajebistością to na pewno jest to wasza czwórka.
- A ty znowu to samo... - odparła zmieszana przypływem komplementów z ust Zayna.
- Nie, to Ty znowu to samo. - chłopak niezmiennie trzymał się przy swoim. – Spójrz,  widzisz te tysiące migoczących punktów? – zapytał wskazując ręką na niebo i czekając na jej reakcję. W odpowiedzi powoli kiwnęła głową.
- Nie prag­nij być gwiazdą, bo mi­liony ich na niebie jaśnieje. Prag­nij być Słońcem, bo ja­ko je­dyne w cen­trum widnieje.  Chłopak chciał chyba jeszcze coś powiedzieć, ale przerwał mu głos Liama wołającego, żeby dołączyli do nich. 
            - Idziemy. - krzyknęli chórem.
- To co prawda nie do końca tyczy się tego co powiedziałem przed chwilą, ale wierzę, że wiesz co mam na myśli. – dodał pośpiesznie, gdy dołączyli do reszty towarzystwa. - Zapamiętasz jak jest, Essie? - zapytał po chwili przerwy. Estella przed odpowiedzią posłała mu uśmiech. Cóż, jego słowa wywarły na niej spore wrażenie. Jej głowę wypełniała jedna myśl: ‘nie był jak inne gwiazdy, którym uderzyła sodówka do głowy, był prawdziwy’. Dla dziewczyny ten fakt, był oczywisty, ale to co powiedział przed chwilą tylko utwierdziło ją w tym przekonaniu. Chwyciła go za ramię i odparła: 
- Oczywiście, ale ty mi obiecaj, że się nie zmienisz... Pomimo wszystko i bez względu na wszystko.
- Słowo harcerza. - opowiedział pogodnym tonem. )
* poprawiony frag. 5 rozdziału
*trzy miesiące później*
 Dzisiejszego poranka obudziły mnie dźwięki programu porannego docierające z salonu, gdzie telewizję oglądała moja mama. Po paru minutach podniosłam się leniwie z łóżka, zabrałam z szafy ubrania na zmianę i powędrowałam do łazienki witając się przy okazji z moją rodzinką. Spojrzałam na swoje odbicie i od razu wywnioskowałam, że zdecydowanie za mało spałam minionej nocy. Resztki rozmazanego od płaczu tuszu była rozmazana wokół moich oczu, twarz była blada, a oczy opuchnięte, aż było widać pojedyncze żyłki. Gdyby pomyśleć nie było to w sumie bez powodu, ostatnie dni wywarły na mnie ogromne wrażenie, niekoniecznie pozytywne. Nie chciałam robić z siebie jakiejś depresantki, aczkolwiek po części nią byłam. Aby dłużej już nie patrzeć na taką siebie zażyłam prysznicu, który tak desperacko pragnęłam, by zmył wszystkie te złe rzeczy, negatywne wspomnienia i żale. Byłam w tym momencie naiwna jak trzylatek wierząc w to, ale szczerze chciałam w to wierzyć, trwać w tym chociażby zapomnieniu skoro już nie można cofnąć czasu… Może to i dobrze, że to niemożliwe, teraz bynajmniej mam świadomość swoich błędów i jestem pewna, że pewnych rzeczy nie powtórzę już kolejny raz.
Człowiek uczy się na błędach - to powiedzenie dobijało mnie dziś, aż za bardzo. Gdy wyszłam z pod prysznica, ubrałam się i chwyciłam żel do mycia, nałożyłam go na swoją twarz, następnie zmyłam z rzęs pozostałości tuszu. Na koniec wklepałam trochę podkładu i wytuszowałam rzęsy. Tak mniej więcej ogarnięta przystąpiłam do śniadania, było już po dziesiątej, więc jadłam sama, bo domownicy dawno już odbyli pierwszy posiłek. Otworzyłam lodówkę i po krótkim namyśle sięgnęłam po sałatkę warzywną, na nic więcej nie miałam ochoty, równie dobrze mogłabym nic nie jeść. Zrobiłam sobie jeszcze herbatę i usiadłam do stołu.
Wczorajszego wieczoru były imieniny starszej siostry Zoey, ale ja nie miałam nastoju na imprezę. Imieninową imprezę Oli zastąpiłam sobie jednoosobowym, melancholijnym ‘hardparty’ w moim pokoju. Pogooglowałam po necie w celu znalezienia jakiegoś ciekawego filmu.  Udało mi się znaleźć brytyjską produkcję pt. "Wielkie nadzieje". Wyczytałam, że jest ona na podstawie książki Charlsa Dickensa o tym samym tytule, streszczenie i sceneria bardzo zachęciła mnie do obejrzenia tego filmu, więc też to uczyniłam...
„Kłamstwo zawsze jest kłamstwem. Jakkolwiek się rodzi, tak czy inaczej, nie powinno się rodzić w ogóle.”

„Takie nowe dla niego, a takie stare dla mnie, takie dziwne dla niego, takie powszednie dla mnie. Takie smutne dla nas obojga...”


 „Bóg wie, że nie należy nigdy wstydzić się własnych łez. Są one jak deszcz obmywający pył, który zalega nasze stwardniałe serca.”


 "Zobaczyć osobę, którą się kocha, choćby na krótko, jest już szczęściem."


 „Nie ma większego oszusta niż ten, kto oszukuje sam siebie.”


 "Życie składa się z takiego łańcucha złączonych ze sobą rozstań."


 "Każda chwila ma swój niepowtarzalny charakter, barwa dnia, smak dzieciństwa, chłód wody na spieczonych słońcem nogach. Czasem woda bywa żółta, czasem czerwona, ale to jaka pozostanie w naszej pamięci zależy od dnia."

Siedziałam tak w kuchni jedząc śniadanie, jednocześnie wspominając wczorajszy film. W mojej głowie nadal plątały się dialogi pochodzące z niego.  To było wspaniałe cofnąć się tak w czasie do dziewiętnastowiecznej Anglii, móc poczuć się jakbym żyła w tych czasach. I mimo, że film ten w wielu momentach wywoływał u mnie łzy to była to doskonała odskocznia od ponurej rzeczywistości. Najgorsze, a zarazem najlepsze w nim była prawda, niejednokrotnie przerażająca prawda o ludzkim życiu i sensie tegoż życia zwanym miłością... Szkoda tylko, że tak mało osób wie, że to co jest naszym sensem życia jednocześnie jest jego niszczycielem. Tak wiem, to brzmi strasznie. Wiem również, że jestem świadoma tego co mówię i robię. Dawniej nie, ale teraz tak. Dwa miesiące temu nie byłam jeszcze w tak tragicznym stanie jak teraz, było całkiem dobrze, jeszcze to spotkanie z One Direction, życie wydawało się niemal pięknym snem. A jednak, po koncercie zaczęło się walić naprawdę. Do maja miałam jeszcze jakąś szczątkową nadzieję, ale gdy dowiedziałam się, że moja "miłość" wyjeżdża z miasta pogrążyłam się w totalnej rozpaczy…

Czym jest piękno?
   - Niszczycielem.
Czym jest szczęście?
   -Oszustwem.
Czym jest miłość? 
   - Śmiercią.

Wspominałam dialog Pipa i Estelli z bólem w sercu. Byłam zła, wręcz rozgoryczona tym jakimi prawami rządzi się ludzki los. Jak to możliwe, że to co daje nam życie przyczynia się do naszej śmierci? Niestety nie znałam odpowiedzi na to pytanie...
 "Ona Cię zrani.. A ty nadal będziesz się o nią zabiegał."

Te słowa zabolały mnie chyba najbardziej... Dlaczego? Bo była to prawda, a prawda zawsze najbardziej boli, zresztą to wiadome. W tej chwili chyba jedyne co potrzebowałam to kogoś kto, by mi wymazał moje wspomnienia. Tak wiem, że dzięki temu nie popełnię już dwa razy tego samego błędu, ale to za bardzo boli. Chyba za bardzo się nad sobą rozżalam, przecież to nawet nie był prawdziwy związek. Taa, na samą myśl o tym mam ochotę po raz kolejny utopić się w rzece łez. Ale tego nie zrobię. On nie jest tego warty…
Pamiętam moją euforie kiedy go pierwszy raz poznałam, kiedy ‘wyszło’ w rozmowie z moją "przyjaciółką", że to dobrzy znajomi, na dodatek, że rzekomo to jej eks, i ten ton z jakim mi to mówiła, jakby chciała wzbudzić we mnie zazdrość. Potem gdy niechcący zobaczyłam smsa, który do niej napisał o treści mniej więcej "To była ona? Jaka jest? Opowiedz mi o niej." Nie ukrywam, byłam zszokowana, że o mnie rozmawiają, w sumie to nie było jeszcze takie złe, ale czemu sam do mnie nie zagadał tylko z nią przeprowadzał wywiad na mój temat? Chyba nigdy się tego nie dowiem... Nareszcie nadeszła chwila kiedy poznaliśmy się oficjalnie. Było to na balu zimowym organizowanym przez jego liceum dla wszystkich licealistów z miasta, w tym akurat chłopiec umiał sobie poradzić i nie potrzebował pomocy mojej "przyjaciółki", aczkolwiek nie było  tak jak w jakimś filmie, nie poszliśmy do jakiegoś zakamarku, nie całowaliśmy się, nie wymieniliśmy się numerami telefonów. 
Widywałam go jedynie przed lekcją fortepianu, bo chodziliśmy do tej samej nauczycielki. Kilka słów tygodniowo, czasem nawet nie. Jak dobrze, że był wtedy przy mnie Zayn na którego mogłam zawsze liczyć mimo, że sam miał już głowę pełną pracy. Oczywiście, nie wdawałam się z rozmową z nim w szczegóły, nie chciałam go niepotrzebnie martwić.  W pewnym momencie wydawało mi się, że może i coś z tego będzie, jednak wszystkie wizje szczęścia jakim miałyby mnie los obdarzyć z użyciem jego osoby prysły w ułamku sekundy pewnego późnego popołudnia na spotkaniu wszystkich uczniów naszej nauczycielki z powodu jej jubileuszu nauczania gry na fortepianie, gdy to zapytałam o jego dalsze plany. Ten nagle zbudził się ze snu i poczuł się do odpowiedzialności, by mi powiedzieć, że wraz z końcem roku szkolnego wyprowadza się do Warszawy, by tam kontynuować swoją edukację w prywatnym liceum. Szczena mi opadła... Czułam się taka nijaka, taka bezwartościowa... Potem było już tylko gorzej.  Bywało, że nie mówiliśmy sobie nawet "cześć". Smutne, ale prawdziwe jak to mówią. Jak to tak wspominam na przekór przypominają mi się te wesołe momenty - wspólne śmiechy, żarty i rozmowy, które wywoływały śmiech na mojej twarzy, a potem bańka prysła.  Na zakończeniu roku szkolnego nie odezwaliśmy się do siebie nawet słowem. Ba, nawet na siebie nie spojrzeliśmy. W środku wakacji zaprosił mnie do znajomych na fejsie. Zaakceptowałam. Był mi już obojętny. A potem jeszcze festiwal w wakacje na którym grała jego domniemana dziewczyna jak się domyśliłam, na dodatek moja imienniczka! Jak sobie pomyśle, że wyznaje jej uczucie zwracając się do niej moim imieniem, aż mi się niedobrze robi.
Może to i dobrze, że tak wyszło... Może tak właśnie miało być... W końcu jak to mówią - nic nie dzieje się bez przyczyny... Muszę o tym zapomnieć, o wszystkim jak najszybciej. Inaczej sama się wykończę. Nie mogę tak dłużej już płakać nad rozlanym mlekiem, co się stało się nie odstanie…
- Estella, telefon! - tata wyrwał mnie z moich depresyjnych myśli. Wtem powróciłam na ziemię. Od teraz żyję tylko chwilą, nie patrzę wstecz - postanowiłam sobie w myślach.

- Już idę! - krzyknęłam tacie podnosząc się z krzesła i kierując się w stronę przedpokoju gdzie na półce przy szafie stał telefon domowy. - Słucham? - podniosłam słuchawkę.
- No jesteś! Nareszcie. Co się z tobą dzieje Ell? Od momentu kiedy zadzwoniłaś do mnie, że nie przyjdziesz na imieniny Laury twój telefon milczy jak zaklęty. - usłyszałam po drugiej stronie zatroskany głos przyjaciółki.
- Wybacz, wczoraj wieczorem ustawiłam wyciszenie, a dziś jeszcze nie sprawdzałam połączeń, ale spokojnie, wszystko ok. Daję radę. - oznajmiłam, aby się uspokoiła.
- Na pewno? - zapytała nie do końca przekonana moimi zapewnieniami.
- Wieesz, pomijając, że czasem czuję się jakbym czytała książkę z której wyrwano parę rozdziałów i teraz nie wiem co się dzieję w otaczającej mnie rzeczywistości to jest całkiem nieźle. - odparłam z ironią, ale nie tak by urazić przyjaciółki.
- Estella. - to był ni krzyk, ni spokojna mowa.
- No co? Moja wina, że chce żyć, a nie tylko egzystować? - zapytałam prawie już ze łzami w oczach. Boże, ale ja jestem. Chodząca żałość nad żałościami. - krytykowałam się w myślach.
- Nie o to mi chodziło, przecież wiesz... - odparła, wyczułam w jej głosie żal. 
- Wszystko jeszcze będzie dobrze, Zoey. – wysilając się, by w moim głosie nie było słychać ani odrobiny smutku starałam się utrzymać przyjaciółkę w tym, że jeszcze jakoś się trzymam.
- Musi być! - odparła weselszym głosem niż wcześniej. - A tym czasem na poprawę humoru przejdziesz się ze mną do galerii, co ty na to? – zaproponowała. 
- No mogę w sumie. A co cię tam sprowadza? - spytałam zaciekawiona nieco tajemniczym tonem przyjaciółki.
- Pamiętasz osiemnastkę Adriana, tego trzeciej A? – kontynuowała, dalej nie pozbywając się  tajemniczości.
- No coś tam pamiętam, a co? 
- Więc,  napisał do mnie w ubiegły weekend i idziemy dziś razem do kina. - wydusiła wreszcie  z siebie chichocząc pod nosem.
- I ty mi dopiero mówisz? W takim razie ja się rozłączam, daj mi 10 minut i jestem pod twoim domem. - odparłam zdziwiona, że o dziwo chyba trochę udzielił mi się dobry humor przyjaciółki.
- Ok, to czekam. - powiedziała przed rozłączeniem rozmowy. 
Do galerii dotarłyśmy w parę minut, samochód mamy zaparkowałam w podziemnym parkingu po czym powędrowałyśmy na podbój sklepów.   Siedziałyśmy w Galerii dobre 3 godziny, a Zoey jeszcze nie znudziło się przymierzanie. Zaczynałam wnioskować, że Adrian może być faktycznie jakimś przebojem w dotychczasowych przygodach miłosnych dziewczyny skoro ta tak długo wybierała jedną bluzkę. Męki te chodź połowicznie pomógł mi znieść Zayn, który zadzwonił do mnie w międzyczasie. W końcu mogliśmy na spokojnie pogadać. Przez minione 2 tygodnie nie specjalnie było to możliwe, gdyż management przyśpieszył datę premiery ich nowej płyty i mieli strasznie napięty grafik. Umówiliśmy się wieczorem na rozmowę na Skype co powili stawało nam się tradycją, bo rozmawialiśmy tak bynajmniej 3 razy w tygodniu. Nie wiem jak tego dokonałam, że Zayn nadal nic nie wie o mojej "nieszczęśliwej miłość". W sumie poznaliśmy się u jej finału, aczkolwiek podziwiam się za to, że udało mi się mu o tym nic nie mówić. Był co prawda moim kumplem, dobrym kumplem, ale on ma swoje problemy, więc nie widziałam powodu, żeby jeszcze tym go zamartwiać. Teraz powinno być tylko lepiej.
- Zoey, no chodź już. Powiedz mi, jak długo można wybierać jedną sukienkę?
Wiesz, w innym wypadku spędziłabym z tobą tu noc, nawet dwie, ale akurat tak się składa, że dziś trochę mi się śpieszy, nie zapominałaś przypadkiem? 
- Ah, no tak, Zayn. Zapominałam, wybacz, już wychodzę, momencik. – krzyknęła zza drzwiczek przymierzalni.- Ok, i jak może być? – dziewczyna obróciła się dookoła siebie ukazując w pełni zwiewność sukienki w limonkowym kolorze.
- Doskonale, a teraz chodź.- pośpieszałam ją.
 - Lecę, pędzę szeryfie. – zażartowała.
- Zoey, serio raz raz. Idę już po samochód, będę czekać przy głównym wejściu do Galerii. - odparłam, a kumpela tylko kiwnęła głową. 
________________________________________________________________________
Cześć! Wybaczcie, jeśli właśnie dodałam dramę nad dramami, oby nie, bo nie to miałam w zamyśle.

piątek, 21 grudnia 2012

Rozdział 5 "Powrót do rzeczywistości"

! Mam do was prośbę - jeśli przeczytacie ten rozdział kliknijcie na dole w "reakcjach" przeczytane. z góry dzięki.  :)*

(Warszawa, marzec 2012)
- No, no. Gratulacje, naprawdę dobre te wasze naleśniki.-stwierdził Niall sięgając po kolejnego.
- Yhym, wyśmienite. Poproszę takie jutro rano do łóżka Zayn. -zażartował Harry, na co wszyscy wybuchnęli śmiechem.
- Tak, oczywiście. Życzy pan sobie w stroju kelnerki czy mogę być normalnie ubrany? Nie,nie, czekaj, a może wolisz lool ala mrs Fall? Caroline Fall? Tylko, kurcze nie mam żadnej obcisłej kiecki, no nie...- odparł zawadiacko Zayn, a w oczach reszty pojawiły się łzy spowodowane śmiechem.
- Nic się nie martw, Lou ci pożyczy.- zwrócił się Hazza do Zayna, a reszta oczywiście znów pękała ze śmiechu. W tym momencie Louis wstał udając obrażonego i trzymając jedną rękę na biodrze, a drugą grożąc mu palcem powiedział: No wiesz co? Ok, dziś mój gołąbeczku śpisz na podłodze, bo do mojej sypialni nie masz wstępu - skierował się w kierunku wyjścia z salonu, po czym szybko zawrócił na swój fotel po swojego gołębia zwracajać się do niego po imieniu: Choć Kevin, idziemy, tu nas nie lubią.- i wyszedł, po czym momentalnie Harry podniósł się z miejsca i biegnąc za nim krzyczał: Ależ kochanie, to były tylko żarty. Przecież to ty sprawiasz, że co dzień budzę się piękniejszy a moje loczki są tak seksowne. - zadeklarował uginając się ze śmiechu.
- No tak, to by było na tyle z teatru starego dobrego małżeństwa. Dziewczyny znacie już naszą codzienność, ci dwaj nie dają mam nawet na dzień spokoju. - posumował ich komiczne zachowanie Liam.
- Trudno się dziwić, w końcu to " prawdziwa miłość ". - odparła Olga.
- O, patrzcie kto znów nas zaszczycił swoją obecnością?- zapytał z łobuzerską miną Niall.
- Koniec już kłótni małżeńskich na dziś?- spytał żartobliwie Zayn.
- Tak, doszliśmy do rozejmu.- stwierdził Louis.
- A więc brawo.- wszyscy wydali z siebie okrzyki radości i gratulowali im, że się dogadali.
- Ok, ok. Starczy na dziś, już mam dosyć. W końcu dziewczyny pomyślą że my tak na serio. - stwierdził Hazza.
- Ależ skąd. - wtrąciła pół żartem, pół serio Zoey.
- W końcu Louis ma Elke, a ja mam- zawahał się na moment i kontynuował z miną cwaniaka - a ja mam siebie i swoje loczki na które poleci każda a nawet każdy - jak widzicie na przykładzie Louisa- dodał kiepkując z zaistniałej sytuacji.
- Hahaha, ale wy jesteście zabawni. Z wami po prostu nie da się nie śmiać. - podsumowała Magda.
- No ba, z nami zawsze dobra zabawa. Od wieczora, aż do prawie rana.- skomentował Niall wskazując na zegar. Dochodziło właśnie wpół do trzeciej. Dziewczyny nawet nie poczuły, że siedzą już tak długo u chłopaków.
- O rany, to już tak późno? Nawet się nie zorientowałam kiedy tak szybko czas minął.- skwitowała zdziwiona Nora.
- W rzeczy samej, też tego nie poczułam.- dodała Zoey.
- W takim razie niepotrzebnie wynajmowałyśmy nocleg, skoro większość nocy spędziliśmy u was. Jeszcze trochę i spokojnie mogłybyśmy dzwonić po Conora, aby po nas przyjechał. - przytaknęła Olga.
- Co wy dziewczyny. Do spania zostało jeszcze dużo czasu.- rezolutnie stwierdził Harry, a reszta go poparła.
- W rzeczy samej. - poparł go Niall.
- Zależy o której kto wstaje. - wtrąciła Zoey. 
- No wiesz... - zaczął Hazza.
- Yhym, yhym, nie kończ. Wiem o której to się zazwyczaj wstaje. - odparła cwaniackim głosem Magda wytykając do niego język. 
- Wiesz zależy kogo ma się w łózku. - po tym jak powiedział to "oddał" jej wytknięcie języka. Magda z Harrym natychmiast wywołali tą konwersacją śmiech całego towarzystwa, no może prawie całego towarzystwa. Tylko Zayn się nie śmiał, w tym czasie chłopak wpatrywał się gdzieś ze wzrokiem zatopionym w dalekiej przestrzeni, dopiero głos Olgi zbudził go z tej chwilowej hibernacji: Dobra, bo nigdy się nie zbierzemy, come on come on girlsy.
- Dokładnie, czas się zbierać. - powótrzyła po przyjaciółce Magda.
- Ok, to może was odprowadzimy? - zaproponował rozweselony Liam.
- Nie, no coś Ty. Nie sądzę, żeby o czwartej nad ranem chciało się wam uciekać przed wściekłym tłumem Directioners, czy jednak? - zaśmiała się Nora, która swoją wypowiedzią wywołała śmiechy wszystkich.
 - Haha, bez przesady, damy radę. Poza tym wcale nie musimy iść pieszo. Loui, idź wyżul do recepcji jakiś samochód. - rozporządził Niall.
 - Jeden to mało, niech lepiej pójdzie Zayn z Harrym. Ja nie mam takiego uroku osobistego. - żartował z kumpli Louis.
- Jasne, jasne... Bez przesady Louis, nie rób ze mnie jakiegoś lovelasa #1. Przecież wiesz, że Harold to konkurencja nie do pobicia. Co ja taki jeden mogę, gdzie on działa jednocześnie z obydwoma płciami. -  oparł ożywiony Zayn na co całe towarzystwo zareagowało gromkim śmiechem.
- Dobra, dobra Zayn. Chodź mężu w takim razie, my pójdziemy. Musimy omówić zresztą jeszcze pewne kwestie, więc ten spacerek dobrze nam zrobi. - chwycił Louisa za ramię, a do reszty puścił oczko na co wszyscy znów się zaśmiali.
Za niecałe 10 minut chłopacy byli z powrotem w apartamencie. Udało się im załatwić obiecany samochód, w sumie to dwa, więc po tym jak dziewczyny zebrały swoje rzeczy zeszli na dół i chłopacy odwieźli ich pod ich hostel. Gdy podjechali juz pod budynek, wysiedli i odprowadzili ich pod drzwi.
- Dziękuję Ci jeszcze raz, to był wspaniały dzień. W życiu mi się nie sniło, że właśnie tak będzie wyglądał ten dzień. - Nora odezwała się do Zayna, gdy tak szli w kierunku hostelu. Wokół dawno już panował mrok, a niebo nad nimi było bezchmurne, lśniło tylko na nim niezliczona ilość gwiazd i księzyc w pełni. Zayn zauważył to i powiedział: To ja Ci dziękuję, bo gdyby wy, a nie my ten dzień nie wyglądałby tak jak wyglądał. Poza tym bez przesady, Jesteśmy zwykłymi ludźmi takimi jak nasi fani, nic w nas nadzwyczajnego, naprawdę. To bardzo miłe mieć tylu ludzi, którzy cię wspierają na każdym kroku itd. ale to nie czyni nas lepszymi od innych. Zresztą, co ja ci jakieś wywody, przecież ty to wiesz. I jeżeli ju z ktoś w tym towarzystwie ocieka " zajebistością" to na pewno wasza czwórka.
- A ty znowu to samo... - odparła zmieszana tym przypływem komplementów z ust Zayna.
- Nie, to ty znowu to samo.- chłopak niezmiennie trzymał się przy swoim. - Spójrz, na te gwiazdy, spójrz na tą najjaśniejszą, widzisz? - spytał wskazując na jedną z gwiazd na niebie.
 - No tak, to gwiazda polarna. - odparła trochę zakłopotana na skutek tego, że nie wiedziała co  chłopak próbuje jej powiedzieć.
- Dokładnie. Wy jesteście jak gwiazda polarna, mimo że pozornie zwyczajna jest stasznie ważna dla astonomii, czy nie?
- No tak. - dziewczyna przytaknęła nie wiedząc co innego ma mówić.
- Tak samo jest z wami. Przez to, że przyzwyczaiłaś się, iż robicie co robicie nie dostrzegasz wielkości waszych działań, czas to zmienić Nora. To wy jesteście prawdziwymi gwiazdami, to wy jesteście trzonem gwiazdy polarnej na Ziemi... - przerwał mu głos Liama wołajacego ich, zeby już dołaczyli do nich.
- Idziemy. - krzknęli chórem.
- Zapamiętasz jak jest, Nora? - zapytał.
Dziewczyna zanim mu odpowiedziała posłała mu uśmiech, cóz. Jego słowa wyrwały na niej spore wrażenie, ponieważ nie był on nie jest jak inne gwiazdy, którym uderzyła sodówka do głowy, on jest prawdziwy, tak wszyscy z 1D zresztą. Nora to co prawda wiedziała, ale to co on powiedziała jej przed chwilą jeszcze bardziej ją w to utwierdziło. Chwiciła go za ramię i powiedziała: Oczywiście, ale ty mi obiecaj, że się nie zmienisz... Pomimo wszystko i bez względu na wszystko. 
- Słowo harcerza. - opowiedział pogodnym tonem.